Granaty w drodze.  Na szlaku “Höga Kustenleden”

Granaty w drodze.
Na szlaku “Höga Kustenleden”.

Pierwsze zdjęcie, które widać w galerii, zostało zrobione na starcie szlaku i jest zaledwie obietnicą tego, co zobaczyć można na kolejnym, zrobionym siedem dni później, tuż po tym jak zakończyliśmy wędrówkę . Na naszych twarzach widać uczucia jakie nas wtedy przepełniały. Jest to mieszanka satysfakcji i radości z ukończenia szlaku, troszkę żalu za przygodą, która właśnie dobiegła końca i jednocześnie ulgi, że nasze już nieco zbolałe ciała w końcu sobie odpoczną. Najprościej mówiąc, tak prawdopodobnie wygląda szczęście 😀.

Od paru lat, przynajmniej raz w roku planujemy kilku lub najlepiej kilkunastodniową pieszą wędrówkę. W związku z faktem, iż obecnie tymczasowo mieszkamy w Szwecji, na terenie Höga Kusten, wybór tego konkretnego szlaku był dla nas oczywisty.

Szlak Höga Kustenleden to pieszy szlak liczący w swym głównym przebiegu 135 km. Oferuje on ponadto kilka alternatywnych odcinków, co powoduje, iż w zależności od preferencji i możliwości może liczyć od 140 do około 160 km. Część miejsc na szlaku odwiedziliśmy już wcześniej, niektóre z położonych w pobliżu mamy w planach na później, tym razem skupilśmy się więc raczej na głównej linii szlaku. Poprowadzono go po wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO krainie o tej samej nazwie.

Szlak został podzielony na  9 etapów, które można łączyć lub rozdzielać w dzienne odcinki. Na stronie internetowej szlaku (którą zainteresowanym zostawimy w komentarzu) można znaleźć więcej szczegółów. Między innymi  informację, że na jego przejście sugeruje się 5-10 dni. My dysponowaliśmy 8 wolnymi dniami i tak też zaplanowaliśmy podział trasy. Pozwoliło nam to mieć dłuższe poranki i wieczory, co uwielbiamy, oraz nie spieszyć się zbytnio w marszu (szczególnie, że nie należymy do “szybkich i wściekłych”😜).

Finalnie, wg. wskazania Arka zegarka przeszliśmy 151 km i pokonaliśmy 3400 metrów przewyższenia.

Teren Höga Kusten w całości jest dość mocno pofaudowany. Wynika to z jego geologicznej historii. Zainteresowanych odsyłamy do źródeł, a tu tylko wspomnimy, że jest to teren, który w epoce lodowcowej przykryty był około trzykilometrową warstwą lodu. Spowodowało to obniżenie terenu o około 800 metrów i sprasowanie go niczym gąbkę. Po ustąpieniu lodowca zaczął się on podnosić i jednocześnie rozprężać. Ten proces trwa do dziś. Obecnie powierzchnia ziemi unosi się tu o niecały centymetr rocznie, co oznacza, iż Höga Kusten jest najszybciej na całym świecie wciąż “rosnącym” terenem polodowcowym.

Wracając do naszej wędrówki. Mimo, iż najwyższe wzniesienia na trasie sięgają ledwie 300 m.n.p.m., to w związku z tym, że czasem mijaliśmy ich w ciągu dnia kilka, wracając potem na poziom morza, bywaliśmy zaskoczeni faktem, iż nasze dzienne przewyższenia sięgały kilkuset metrów. Szlak prowadził nas przez lasy i łąki.  Wędrowaliśmy to z górki, to pod górkę, mijając malownicze jeziora i kolejne fiordy Zatoki Botnickiej. Nieustannie towarzyszyło nam skalne podłoże z którego zbudowany jest cały teren Höga Kusten. Las rosnący na nim nie ma łatwo. Korzenie drzew są płytko i płasko posadowione w niezwykle cienkiej warstwie gleby. Czasem ma się wrażenie, że las trzyma się na tych głazach jedynie niczym ptak pazurami na gałęzi i wkrótce wszystko to się “zawali”. Nic jednak bardziej mylnego. Choć faktycznie spotyka się sporo powalonych drzew, to jednocześnie rosną tu okazy mające nawet 500 lat. Jest to las składający się głównie ze świerków, brzóz i sosen.

Wędrując od czasu do czasu napotykaliśmy niewielkie, zagubione pośród wzgórz miejscowości. Mieliśmy na swojej trasie  także jużPark Narodowy Skukeskogen i kilka rezerwatów przyrody, na czele ze Skuleberget i Balesdden.

Kiedy ruszasz na szlak, szczególnie taki, na którym planujesz spędzić więcej jak jeden dzień, prędzej czy później nadchodzi moment, który możnaby określić chrztem szlakowym. Tuż po starcie twoje ubrania i buty są  jeszcze czyste. Wędrując stawiasz kroki delikatnie, omijasz kałuże, by ten stan utrzymać jak najdłużej. Jednocześnie zdajesz sobie sprawę, że nie będzie on trwał wiecznie. Poniekąd wręcz czekasz momentu, gdy brodzenie w błocie lub kurzu stanie się normą 😜😉.

Tym razem nie musieliśmy długo czekać na przemianę. Już pierwszego dnia w oddali usłyszeliśmy burzę, a tuż po tym spadł deszcz z gradem. Nasze ulubione, przewygodne, ale szmaciane buty Altra przemokły na samą myśl o deszczu, a w kolejnych kilka chwil koszulki z suchych i pachnących zrobiły się mokre. Słońce wróciło po chwili a my wreszcie byliśmy prawdziwie na szlaku i mogliśmy w pełni oddać się wędrowaniu.

Tak jak różnorodny był sam szlak, tak i pogoda była dość zmienna. Pierwsze trzy dni upłynęły nam w niemalże idealnej aurze. Błękitne niebo poprzetykane chmurkami, nieustannie świecące słońce, temperatura oscylująca wokół 20°C i stała delikatna bryza przynosząca ulgę podczas wysiłku. Wprost idealnie. Na kolejne dwa dni prognoza była już znacznie gorsza, zapowiadano opady deszczu. Finalnie środa okazała się bardzo przyjemna, deszczyk ledwo na nas pokropił. Natomiast prawdopodobniej cały zaplanowany (😉) na te dwa dni deszcz spadł na nas w czwartek. Tego dnia przez cały czas wędrowaliśmy w strugach deszczu. Całe szczęście już kolejnego dnia powróciło słonaczne lato, by pozostać z nami prawie do końca 😜. Prawie, gdyż ostatniego dnia wędrówki zanosiło się na deszcz od rana, zaczął on padać w ostatniej godzinie na szlaku, ale rozpadał się na dobre, gdy my byliśmy już w Granatobusie, który to dzielnie na nas czekał w Örnksköldvik.

Wyruszyliśmy w drogę w naszym ulubionym stylu, czyli gotowi na biwaki w naturze. Jak zawsze w naszych plecakach znalazł się namiot, śpiwory i kuchenka turystyczna. Z jednej strony taka forma wędrówki jest naszą ulubioną. Z drugiej strony, w  tej części Szwecji to jedna z dogodniejszych, a czasem jedynych dostępnych form. Najzwyczajniej nie ma tu zbyt wielu hoteli, pensjonatów i schronisk takich, jakie znamy z naszych rodzimych gór.

Można tu natomiast spotkać proste schrony i czasem bardziej “luksusowe” chaty, służące do odpoczynku i noclegu w trakcie wędrówki. Bardzo często są one  dostępne za darmo, lub za symboliczzną opłatą. Nie można ich co prawda zarezerwować i trzeba liczyć się z możliwością towarzystwa innych piechurów, ale znajdują się zazwyczaj w pięknych miejscach, a nocleg w nich to ogromna przyjemność i przygoda.

Pakując więc namiot do plecaka z jednej strony wiedzieliśmy, że daje on nam gwarancję, że zawsze będziemy mieli gdzie spać, z drugiej strony liczyliśmy, że uda się nam  choć kilka razy skorzystać z tych miejsc. Z takim nastawieniem ruszyliśmy w drogę. Finalnie nie użyliśmy namiotu ani razu, a każdego dnia spaliśmy w pięknych okolicznościach. Zawsze “z widokiem”. Raz był to otwarty schron o nazwie “Over the edge”, która wiele mówi o jego położeniu 😉, innym razem “Cube”, czyli domek na drzewie w kształcie prostopadłościanu. Były też chatki z wygodnymi łóżkami oraz takie, gdzie rozkładaliśmy własne maty na podłodze. Jednego z dni, gdy chcieliśmy wynająć domek na campingu, bo deszcz dał nam w kość, ale wszystkie miejsca okazały się być zarezerwowane, wylądowaliśmy na podłodze w domu dla obsługi tegoż campingu. Właściciel “ulitował” się nad nami rozumiejąc jak mało przyjemne jest rozkładanie namiotu w ulewie 😁.

Choć nadeszło już kalendarzowe lato, Szwecja jest obecnie w stanie “rozszalałej wiosny” w naszym rozumieniu. Kwitną niezliczone gatunki kwiatów, na czele z łubinami i margaretkami, a zieleń drzew i traw osiągnęła swoje apogeum. Często wędrowaliśmy pośród niekończących się łanów jagodzisk, co sugeruje nam, iż tego lata pojemy sobie jagód do woli 😀. Spotkaliśmy też pierwsze letnie grzyby i nieśmiało jeszcze kwitnące wierzbówki kiprzyce, które już wkrótce pokryją fioletowo różową poświatą dużą część Półwyspu Skandynawskiego. Oznaką lata natomiast były dla nas leśne poziomki, jakie znaleźliśmy na jednym z południowych zboczy.

Wieczorami paliliśmy ogniska, słuchaliśmy śpiewu ptaków i podziwialiśmy przepiękne widoki. Choć znajdujemy się poniżej koła podbiegunowego i słońce zachodzi za horyzont na około 3 godziny, to mimo to ani na chwilę w nocy nie robi się ciemno. Pozwala to zatem na zupełne nie przejmowanie się długością wędrówki i podziwianie widoków do woli.

W trakcie wędrówki stałe towarzyszyły nam ptaki, których śpiew umilał nam czas. Niestety nie udało się podejrzeć żadnego łosia w naturze (na co liczyliśmy) i całe szczęście na naszej drodze nie stanął żaden niedźwiedź (czego lekko się obawialiśmy) – czyżby udało się uniknąć tego spotkania dzięki specjalnemu dzwonkowi przywiezionemu z Yosemite i użyczonemu nam przez H2O 😉😜?

Choć całymi dniami maszerowaliśmy sami i nie widywaliśmy na szlaku zbyt wielu osób nim wędrujących, to tym bardziej docenialiśmy spotkania, jeśli się zdarzały. Z dwoma poznanymi kolegami z Niemiec, Moriztem i Teo spędziliśmy wspólnie trzy noclegi grając w karty i wymieniając się doświadczeniami. W wioskach i barach jakie odwiedzaliśmy spotykaliśmy się z ciepłym przyjęciem i zainteresowaniem.

Z jednej strony osiem dni na Höga Kustenleden minęło niczym mgnienie oka, z drugiej strony miewaliśmy wyrażenie, że droga przed nami nie ma końca 😀. Teraz, gdy jest już za nami, cieszymy się z ukończenia szlaku i już tęsknimy za byciem w drodze. Nie pozostaje zatem nic lepszego jak dać nogom odpocząć, a potem zacząć planować kolejne przygody.

Wędrówka szlakiem High Coast Trail w High Coast, miejscu wpisanym na listę światowego dziedzictwa kulturowego | High Coast https://share.google/uNxZoXuqh8xuhvcja

Wysokie Wybrzeże | Twój przewodnik po Wysokim Wybrzeżu wpisanym na listę światowego dziedzictwa https://share.google/C5VEPd3bl8gIQ5ghW

 

……………………..

 

Pierwszy dzień na szlaku okazał się być dla nas znacznie krótszy niż pierwotnie zakładaliśmy. Po pierwsze z powodu późnego startu, a po drugie z powodu wczesnego finiszu. Późny start nakryjmy zasłoną milczenia, a wczesny finisz przyniosło nam samo życie. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

 

Gdy po przemiłym poranku wypełnionym kolejnymi kawami udało się nam w końcu wystartować, pogoda była przepiękna. Świeciło słońce, temperatura oscylowała w okolicy 20°C, a na błękitnym niebie widoczne były nieliczne cumulusy. Byliśmy uradowani tą pogodą, gdyż kilka poprzedzających dni nie rozpieszczało nas zbytnio w tym względzie.

 

Co zatem z tym szybkim finiszem? Czy spowodowało go konieczność i chęć suszenia mokrych ubrań?

Zupełnie nie. Deszcz minął szybciej jak się pojawił, słońce żniwa wyszło, a my zdążyliśmy już częściowo wyschnąć. Dotarliśmy jednak do miejsca o dźwięcznie brzmiącej nazwie: “Over the edge” i choć wstępnie planowaliśmy tylko zjeść tam posiłek i ruszyć dalej, to gdy je zobaczyliśmy  w jednej chwili zmieniliśmy plany. Piękno okolicy zatrzymało nas na resztę dnia. na jeden z fjordów Zatoki Botnickiej. Noc spędziliśmy w schronie stojącym “na krawędzi”, oferującym zadaszone, choć otwarte pomieszczenie dla dwóch osób. Wprost idealnie jak dla nas.

Ciekawe artykuły, zabawne filmy i zdjęcia, najnowsze oferty wyjazdów prosto na Twojego maila. Zapisz się by być dobrze poinformowanym

Imię i Nazwisko
E-mail:*

Zawsze przed podróżą zabiezpiecz siebie i swój bagaż Ubezpiecz się

Polecamy

Dodaj komentarz

Captcha *